czwartek, 2 czerwca 2016

jedynka

24 stycznia 2016
nie proszę o drugą szansę,
nie krzyczę najgłośniej, jak potrafię.
daj mi powód, ale nie pozostawiaj wyboru,
bo znów popełnię ten sam błąd.

            Kolejne pełne dezaprobaty spojrzenie barmanki rzucone w kierunku moich zajmujących pół blatu torebek prezentowych i kolejne moje wzruszenie ramion. Rany, kobieto, wyluzuj. Co ja niby mam z tym zrobić? Wyrzucić? Wzdrygnąłem się z przerażeniem.  Doskonale słyszałem przyjemne dla ucha dzwonienie szklanych butelek, kiedy kolejne osoby wręczały mi prezenty. Pozbycie się ich byłoby marnotrawstwem, profanacją i rozbojem w biały dzień! Czy tam w noc… No, nieważne, w Sapporo chyba jest już dzień, a za tydzień będziemy w Sapporo, więc… W dodatku Stjernen to by mnie chyba zapierdolił. Już zdążył przeliczyć ilość mojej urodzinowej wódki na dni libacji alkoholowej z udziałem całej naszej kadry.
Głowa bolała mnie coraz bardziej. Nie byłem pewien, czy to od ciągłego ukradkowego zezowania w stronę drzwi wejściowych, czy też winowajcą było morze alkoholu, które wypiłem, żeby jakoś umilić sobie oczekiwanie.
            - Tandex!
Nagle z jednej z sal wybiegł Kenneth i walnął mnie w plecy tak mocno, że omal nie przekoziołkowałem przez bar. Miałem ochotę oddać mu trzy razy mocniej, ale odpuściłem. Błyszczące oczy i głupkowaty uśmiech błąkający się po twarzy wskazywały na to, że Gangnes opróżnił już niejedną szklankę wódki z Red Bullem i mógł mieć problem z odróżnieniem przyjacielskiego gestu od próby zabójstwa.
- Czego? – mruknąłem, pociągając kolejny łyk stojącego przede mną drinka. Skrzywiłem się. Ohyda. Złożenie zamówienia na cokolwiek nie było najlepszym pomysłem.
- Gówna psiego – odparł nieco urażony Kenneth. – Stary, urodziny masz! Chodź się zabawić, a nie sterczysz tutaj jak kołek!
- Przecież się bawię.
            Uniosłem do góry szklankę z drinkiem. Aż mną zatrzęsło z obrzydzenia na samą myśl, że znowu muszę się tego napić. Ale cóż, twardym trzeba być, nie miętkim, a Gangnes nawet pijany w trzy dupy był podejrzliwy. Zatem wziąłem duży haust, z trudem powstrzymując się od przywrócenia na ten świat zawartości żołądka. Nie byłem jednak w stanie zapanować nad grymasem, który pojawił się na mojej twarzy. Kenneth zmrużył swoje i tak małe oczka.
            - Czekasz na nią – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Na nikogo nie czekam – skłamałem. – Chyba że masz na myśli barmankę, wtedy owszem. Muszę zapić to świństwo wódką.
- Nie ściemniaj, blondasie. – Walnąć mu pięścią, czy którymś z klapków, które dostałem w prezencie? – Czekasz na tą całą Sonię…
- Sophie – poprawiłem go automatycznie.
- No właśnie! – wykrzyknął triumfalnie. – Czyli jednak czekasz!
            A niech cię Sepp wieszakiem zmierzy tak dokładnie jak jeszcze nigdy wcześniej, Gangnes!
            - Dobra, czekam – westchnąłem w końcu. – I co?
- Jajco, kretynie. – Przysięgam, jeszcze raz mnie obrazi i walnę mu gonga. – Ona nie przyjdzie.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Bo gdyby miała przyjść, już dawno by to zrobiła – stwierdził tonem znawcy. – Sam przyznaj, widziałeś, żeby przez ostatnią godzinę jakaś nowa laska wbiła do klubu?
- Na pewno coś ją zatrzymało – upierałem się. Nie wyobrażałem sobie, żeby mogło być inaczej. – Zawsze przychodziła.
            Zawsze, czyli jeden raz. To znaczy ja wcześniej byłem w Morskim Oku tylko raz. I ona też tam była. Z rozczochranymi jasnymi włosami i rozbieganym spojrzeniem mocno podchmielonego człowieka. Ubrana w czarną sukienkę z długim rękawem i ciężkie zimowe buty. To właśnie przez te buty się poznaliśmy. Bo kiedy szła do toalety, potknęła się o rozwiązaną sznurówkę, lądując na naszym stoliku i wylewając Velcie całe piwo. Chory pojeb prawie ją za to zabił. Próbowała przepraszać go łamaną angielszczyzną, ale na nic się to zdało. Żółwia udobruchać mogła tylko dycha na nowy trunek, którą z bólem serca wyciągnąłem z portfela. A później okazało się, że Sophie wcale nie musiała skorzystać z tej toalety tak pilnie. I tak spędziliśmy sobie razem tę noc tańcząc, pijąc, tańcząc, pijąc, tańcząc, pijąc i gadając nie pamiętam o czym, bo krótko po pierwszej urwał mi się film.
Później widziałem ją chyba jeszcze na konkursie w Willingen, ale zanim zebrałem się na odwagę, żeby podejść, zniknęła w tłumie innych dziennikarzy, którzy rzucili się z dyktafonami na przechodzącego właśnie Stephana Lehye. Właściwie to nie wiem, dlaczego tak się napalili na wywiad z nim. Koleś sklepał bulę tak hardo, że wyprzedził tylko dwóch Szwajcarów, będących nielotami pierwszej kategorii…
No, w każdym razie widziałem ją jeszcze ten jeden jedyny raz, bo na imprezie moją uwagę całkowicie pochłonęła butelka Jagermeistera i pewna śliczna brunetka. A  mimo to od tamtej pory nie potrafiłem całkowicie wyrzucić jej ze swojej głowy. Nie to, żebym myślał o niej nieustannie, miałem zbyt dużo spraw na głowie. Ale czasem gdzieś spomiędzy nart, kartonów pełnych towaru do rozładowania i kocich kuwet do opróżnienia wyglądała jej roześmiana twarz. I wtedy zawsze skopywałem skok, wydawałem klientowi o sto koron reszty za dużo lub usiłowałem nakarmić kota sałatą.
- A jak nie przyjdzie? – drążył temat Gangnes.
- Wtedy do was dołączę.
- To lepiej się pospiesz – poradził. – Wanki chciałby się z tobą napić, zanim zaliczy zgona, a to nastąpi raczej prędzej niż później. Daję mu góra pół godziny!
            Chciałem powiedzieć, że Andreas nie jest jedyną osobą, której alkohol wkrótce odetnie kontakt ze światem, ale nie zdążyłem, bo Gangnes zachichotał jak mała dziewczynka i szybko się oddalił. Po drodze podrygiwał do jakiejś piosenki, którą, miałem wrażenie, już kiedyś słyszałem, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Przez twe oczy, te oczy zielone oszalałem! Czy jakoś tak… Możliwe, że puścili to w zeszłym roku?
            Gestem przywołałem barmankę i zamówiłem kolejkę wódki. Właściwie to kolejki. Cztery od razu, żeby nie trzeba było prosić ponownie. Wypiłem pierwszą i nawet się nie skrzywiłem. Po tej słodkiej miksturze, którą zaserwowano mi poprzednio, czysta smakowała jak woda. Tylko bardziej poniewierała. Po drugiej kolejce poczułem, że już niewiele mi brakuje, żeby stopniem zapijaczenia dorównać Kennethowi. Spojrzałem na pozostałe kieliszki. No i co tak na mnie patrzycie? Przecież nie wypiję was wszystkich od razu, trzeba się szanować. Najebany, ale zawsze elegancki!
            I wtedy kątem oka dostrzegłem przy drzwiach wejściowych blond czuprynę. Sophie! Włosy sterczały jej we wszystkie strony, naelektryzowane przez wełnianą czapkę, którą teraz ściskała w dłoni. Pilnujący wejścia ochroniarz chyba poprosił ją o dowód, bo pospiesznie przeszukiwała torebkę. Błagam, nie uwierzę, że ktoś tutaj sprawdza dowody! Nie, patrząc na te wszystkie kręcące się po klubie małolaty... Sophie chyba pomyślała to samo, bo stojąc przy barze niemal słyszałem jej perlisty śmiech. No dobra, perlisty to złe słowo. Prawdę mówiąc, śmiała się gorzej niż Żyła. I nawet moi kumple z kadry zgodzili się, że w tej kwestii pasujemy do siebie idealnie.
            W końcu wylegitymowała się przed władzą najwyższą Morskiego Oka. Serce zaczęło walić mi jak młotem. Idzie tutaj! Zaraz tutaj przejdzie, już za parę sekund… Kompletnie zignorowałem dwie na oko piętnastolatki, które podbiegły prawdopodobnie po to, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe. Nie mam teraz czasu na pierdoły!
            Była już w przejściu oddzielającym jeden bar od drugiego. Wystarczyło, żeby zerknęła nieco bardziej w prawo i musiałaby mnie dostrzec! Mógłbym wtedy uśmiechnąć się, pomachać, nie byłoby opcji, żeby nie podeszła! Próbowałem przyciągnąć ją wzrokiem. No spójrz tutaj, do cholery!
            Już myślałem, że mi się udało. Widziałem, jak obraca głowę w moją stronę i wyobrażałem sobie, jak z radosnym piskiem rzuca mi się w ramiona. Albo chociaż pyta co słychać… Jednak w tym samym momencie podszedł do niej jakiś koleś, z którym zrobiła złoty interes, zamieniając trzymaną w ręku puchową kurtkę na kufel pełen piwa. I tak o to obok mnie nie przeszła jasnowłosa Sophie, tylko jej kolega, totalnie nie w moim guście.
- Czy to jest miłość, czy to jest olanie? – Nagle znikąd pojawił się Kenneth. Odprowadził wzrokiem znikającą w jednej z sal Sophie, a później znów przeniósł wzrok na mnie.
- Cały czas tutaj byłeś? – zapytałem z nieukrywaną niechęcią.
- Żartujesz sobie? Mam lepsze rzeczy do roboty niż zabawa w twoją przyzwoitkę – obruszył się. – Akurat wracałem z kibelka i zobaczyłem, że jakaś nieprzystępna ta twoja panienka…
- Liczysz na Nobla za to haiku? – warknąłem. – Bo jeśli tak, to muszę cię zmartwić, w ofercie jest tylko srogi wpierdol.
- No już, nie złość się tak, blondasie. – W ostatniej chwili odtrąciłem jego rękę, którą wyciągnął w kierunku moich włosów.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a odczujesz nagły brak tego, czego bardzo chcesz dzisiaj użyć.
- Nie strasz, nie strasz, bo się… no – odparł, machnąwszy ręką. – Jeżeli chcesz znać moje zdanie, to ona…
- Nie chcę znać twojego zdania – przerwałem mu, po czym wychyliłem dwa pozostałe kieliszki i zapiłem kennethowym drinkiem, w którym więcej było wódki niż energetyka. – Chodź, bo alkohol nam się grzeje.

            - I’M IN LOVE WITH THE COCO!
            Co za szczęście, że zgubiliśmy Stoeckla w drodze z Adamo. Przecież gdyby tylko zobaczył te nasze żałosne podrygi, w trybie natychmiastowym zabrałby nas na salę gimnastyczną i kazał wskakiwać na wielkie gumowe piłki, dopóki nie uzyskalibyśmy satysfakcjonującego go wybicia. I nie stracili wszystkich zębów, bo jakikolwiek zmysł równowagi zostawiliśmy chyba przy barze. Stjernen z dziesięć razy wylądował na moich plecach, ale z drugiej strony gdyby nie jego pomocne ramię, ja ze dwadzieścia leżałbym już na ziemi.
            - HAPPY BIRTHDAY! – usłyszałem za swoimi plecami. Właściwie to nie usłyszałem, ale jakieś otoczone koleżankami dziewczę szarpnęło mnie za rękaw i gdy się odwróciłem odczytałem życzenia z ruchu jej warg. Brawo, Tandex! Możesz dopisać kolejny talent do swojej długiej listy!
- I’M BLOWIN’ MONEY FAST, NIGGA! – odkrzyknąłem w odpowiedzi i wróciłem do naszego skocznego kółka, bo oto od baru odkleił się Wanki i przyniósł ze sobą kilka piw, rozdając je ku zasadzie kto pierwszy ten lepszy.
            Chyba po tej imprezie będziemy musieli bardziej przykumplować się z Niemcami. Może i są wielkoludami, mają długie szyje i krzaczaste brwi, a laski lecą na nich prawie tak bardzo jak na nas, ale w gruncie rzeczy to dobre ziomki. No i, cholera, wszystko czego dotkną zamienia się w alkohol! Alkoholowi Midasi z Bawarii, zapraszamy na łososia!
            Znowu ktoś szarpnął mnie za rękaw. Szybko odszukałem wzrokiem Stjernena, ale ten właśnie wygłaszał jakąś mowę pochwalną na cześć wankowej wspaniałomyślności. Czyli skoro to nie on postanowił po raz kolejny użyć mojej ulubionej koszuli jako koła ratunkowego, to pewnie czekały mnie kolejne życzenia urodzinowe. Wziąłem głęboki oddech, odwróciłem się i mina natychmiast mi zrzedła. Zamiast urodziwej Polki ubranej w kusą sukienkę zobaczyłem uchachaną mordę Gangnesa.
            - Czego? – warknąłem.
- Nie wkurzaj się, bo złość piękności szkodzi, a chyba chciałbyś teraz wyglądać jak najlepiej – rzucił i skinął głową gdzieś w kierunku didżejki.
            Nie musiałem zbyt długo wypatrywać jej w tłumie. Laserowe światła odbijały się w jej złotych włosach, a ona sama świdrowała mnie spojrzeniem tak intensywnie, że niemal czułem jak wwierca się w moje ciało. Serio, aż coś skręciło mnie w żołądku.
            Szybko przeczesałem grzywkę, poprawiłem rozchełstaną koszulę i ignorując prychnięcie Kennetha ruszyłem w jej kierunku. A nie było to wcale proste zadanie, bo ze stresu i nadmiernej ilości alkoholu nogi plątały mi się tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Chyba nawet zaraz po urodzeniu chodziłem zgrabniej niż w tamtej chwili.
            - Cześć – rzuciłem, kiedy w końcu zakończyłem moją zdającą się trwać godzinę wędrówkę.
- Hej – odparła Sophie i uśmiechnęła się tak, że momentalnie poczułem się jak prawdziwy samiec alfa. Rany, ona stresuje się jeszcze bardziej niż ja! – Rozpoznałeś mnie…
- Noo… tak – mruknąłem, marszcząc brwi. – Rozpoznałem. Dlaczego miałbym nie rozpoznać?
- Nie wiem, tak tylko pomyślałam… - wzruszyła ramionami.
- No, to ten… - wydukałem. Cholera jasna, Tandex, weź się w garść! – Może zatańczymy?
- Nie.
            Przez moment stałem jak wryty. Czułem, jakby ktoś przywalił mi patelnią w twarz. Czy ona mi właśnie odmówiła? Czy przed momentem pierwszy raz w życiu dziewczyna dała mi kosza? Sophie musiała zauważyć moją konsternację, bo zaczerwieniła się i dodała:
            - To znaczy… nie teraz. Najpierw chciałabym się czegoś napić.
- Aha – odparłem.
- No to ten… - Ledwo ją słyszałem przez tą rozsadzającą bębenki w uszach muzykę. – To idę.
- To idź.
- To idę.
- Poczekam tutaj na ciebie.
            Sophie skinęła głową. Chwilę stała jeszcze w miejscu i wpatrywała się we mnie, a potem obróciła się na pięcie i zaczęła przeciskać się przez tłum. Ledwo straciłem ją z oczu, a już pojawił się przy mnie Kenneth, uśmiechając się złośliwie.
            - Co, olała cię? – zarechotał.
- Nie – odparłem, próbując dostrzec przy barze jej blond czuprynę. – Powiedziała, że idzie się czegoś napić.
            Gangnes parsknął śmiechem. Spojrzałem na niego spod uniesionych brwi, a on w odpowiedzi uderzył się otwartą dłonią w czoło. Właściwie to mnie wyręczył.
            - Powiedz mi, Danny, ty jeszcze nigdy nie miałeś dziewczyny, prawda? – zapytał.
- A co cię to obchodzi?
- Nie miałeś, prawda?
- No nie – przyznałem. – Ale co z tego? Miałem wiele panienek i…
- To widać.
            Otworzyłem szeroko oczy i uniosłem ręce w geście, który oznaczał, że totalnie nie miałem pojęcia o czym on pieprzył.
            - Stary, jeżeli kobieta mówi ci, że chce się czegoś napić, to powinieneś osobiście zaprowadzić ją do baru i postawić najdroższego drinka w karcie!
- A od kiedy ty się tak znasz na damsko-męskich sprawach? – zapytałem, marszcząc brwi.
- Bo ja mam coś, czego nie masz ty – odparł i dumnie wypiął pierś.
- Krzywy zgryz?
- Dziewczynę, ciołku! – warknął Gangnes. – Ja mam DZIE-WCZY-NĘ! A ty kudłatego kota-olbrzyma.
            Miał rację. I z kotem i z dziewczyną. Wszak Stine wytrzymuje z nim już naprawdę długi czas…
- Dobra, niech będzie, że trochę się znasz… - przyznałem w końcu. – Zatem teraz powinienem…
- …iść do niej i rzucić hajsem – dokończył, po czym złapał mnie za ramiona i popchnął w stronę baru. – No już!
            Ciała wokół mnie wirowały, wirował też obraz przed moimi oczami. Schodząc z parkietu potknąłem się o stopnie, których nie zauważyłem w tych ciemnościach. Od jutra abstynencja, bo jak tak dalej pójdzie, to nabawię się kurzej ślepoty. Wystarczy, że mam lęk wysokości. Nie mogę być drugim Murańką.
            Mrużąc oczy, rozejrzałem się wokoło, bo po raz drugi tej nocy Sophie zniknęła mi z zasięgu wzroku. Niby nie była karłem, bo Fannemela przewyższała prawie o głowę, ale w tłum potrafiła się wtopić jak nikt inny. W końcu jednak dostrzegłem przy barze jej jasne włosy. Poprawiłem więc swoje i ruszyłem przed siebie krokiem na tyle równym i stanowczym, na ile pozwalał mi mój stan.
            - Na co masz ochotę? – zapytałem, zachodząc ją od tyłu.
            Dziewczyna nie reagowała, tak jakby w ogóle nie usłyszała mojego pytania. Może to i dobrze, bo nagle przypomniałem sobie złotą radę Kennetha.
            - Czekaj, nic nie mów – zreflektowałem się, po czym rzuciłem do stojącej za kontuarem kobiety: - Najdroższego drinka w karcie poproszę! Dwa razy!
            Wygrzebałem z kieszeni pomięty zielony banknot i podałem go barmance, zastanawiając się, czy mi starczy, czy też będę musiał biec do chłopaków i prosić o pożyczkę. Nie spojrzała na mnie wyczekująco, więc chyba starczyło. Ruchem głowy pokazałem jej, żeby nie wydawała reszty i zerknąłem na Sophie.
- Dlaczego tak późno przyszłaś? – zapytałem. – Impreza trwa w najlepsze od jakichś dwóch godzin.
Cisza. Co jest?
- Na długo zostajesz w Zakopanem? – ponowiłem próbę nawiązania kontaktu.
Nadal brak odpowiedzi. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
            Barmanka podała mi drinki. Jednego z nich podsunąłem Sophie, która w końcu odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi. Przez moment zastanawiałem się, o co chodzi. Może nie lubiła akurat tego drinka? Soku? Wódki? Gdy wtem… Faen!* Nagle zrozumiałem, dlaczego Sophie nie reagowała na moje próby podjęcia rozmowy. Okazało się, że siedząca przede mną Sophie… to nie Sophie! A jakby tego było mało, prawdziwa Sophie znalazła się tuż obok mnie z piwem w dłoni i jedynym znanym mi polskim słowem na ustach. Ta to ma wyczucie.
            - Kurwa! – powtórzyła i odwróciła się na pięcie, znowu znikając w tłumie.
- Sorki, to jednak nie dla ciebie – mruknąłem w kierunku zdezorientowanej blondynki przy barze i zabrałem jej drinka.
            Nienawidzę jej! Nienawidzę siebie! I mojego pieprzonego quasi-kumpla Kennetha też nienawidzę! Jeszcze raz zakląłem pod nosem i pobiegłem na poszukiwania, czując jak wyparowuje ze mnie cały alkohol.
            - Sophie! – krzyknąłem, widząc ją idącą w kierunku drzwi. – Co ty robisz?
- Wychodzę – odparła, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem.
- Oszalałaś? – Odstawiłem drinki na blat i próbowałem wyrwać jej kurtkę z rąk. Bezskutecznie. – Przecież dopiero przyszłaś!
            Z zaciętym wyrazem twarzy zakładała czapkę, szalik, wsuwała ręce w rękawy puchówki, a ja stałem i patrzyłem na nią, nie mogąc nic zrobić.
            - Sophie, o co chodzi? – jęknąłem. – O tą dziewczynę przy barze? Ja tylko… pomyliłem się. Nie bądź o nią zazdrosna.
- W zeszłym roku też się pomyliłeś – warknęła i tak zamaszyście przełożyła przez głowę pasek od torebki, że wytrąciła przechodzącemu obok facetowi piwo z ręki. Już otwierał usta, żeby zapewne zjechać ją od góry do dołu, ale szybko wcisnąłem mu w dłoń ostatnią znalezioną w kieszeni dychę i popchnąłem w stronę baru. Chyba mam deja vu. – I nie jestem o nikogo zazdrosna, rozumiesz? Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
            I wyszła.
            - Co jest?
            Rany, znowu Kenneth. Czy on mnie śledzi? Na urodziny sprawię mu sądowy zakaz zbliżania się. Jednak ostatecznie zamiast złamać mu nos, wypiłem na raz jednego drinka, potem drugiego i westchnąłem ciężko.
            - Stary, zjebałem.


* faen! – po norwesku ‘kurwa!’
_______________________________________
niektórzy na ochłodę jedzą lody, inni piją zimne piwo, a ja serwuję styczniowy rozdział. właściwie to rozdział jest lutowy, bo wtedy zaczęłam go pisać, ale akcja dzieje się w styczniu, więc... no ten. jeżeli ktoś nie pamięta imprezy w MO, to dobrze, jeśli komuś się wydaje, że pamięta, to tylko mu się wydaje, a jeżeli kogoś tam nie było, to niech wie, że to nie wyglądało tak jak w tym opowiadaniu! był zakaz spożywania alkoholu, wszyscy chodzili trzeźwi i w ogóle kulturka.
nie mam pojęcia, kiedy pojawi się dwójka. tak jak pisałam wcześniej, powyższą część męczyłam od lutego. coś tam napisałam, potem nie zaglądałam do niej tygodniami, potem znów coś dopisałam, potem znów nie zaglądałam, aż w końcu coś mnie tchnęło, więc dokończyłam i wrzucam. także nie wiem co, kiedy i jak, ale przyznam, że bardzo bym chciała przed lipcowym LGP w Wiśle.
do napisania,
aśka.

2 komentarze:

  1. Zamiast uczyć się do Olgi na jej super-truper egzamin, przylatuję do Ciebie na moim gołębiu, bo razi mnie ta pustka pod rozdziałem. Cóż, albo ludzie chcą wyprzeć tę noc z pamięci, albo jej zajebistość niektórych powaliła do tego stopnia, że nie są w stanie nawet jej skomentować.
    To w sumie zrozumiałe.
    Także tak, poziom najebania się zgadza. I to bardzo mocno. Niestety (a może i stety). Anyway, ja ich takich lubię o wiele mocniej, niż trzeźwych. No taki Kencio! Tutaj totaaaaalnie mnie w sobie rozkochał za te swoje pijackie mądrości, "pojawiam się i znikam i znikam i znikam" i za to, że jest taki S U P E R. Bo to Kenczi. Ale to, jak on siedział wręcz na danielowej dupie zrobiło całkowicie czytanie tego rozdziału. No ale kto, jak nie on? Reszta była zbyt, EKHM, zajęta.
    Ja powiem tak: Danny 100% Heartbreaker. Snapy nie kłamio, tylko, że w tym przypadku on breaks nie tylko czyjeś heart, ale swoje raczej też. No bo wodzi za panną oczami, czeka na nią, szmery-bajery uskutecznia (swoją drogą ja pierdolę), a ona co? Niedostępna jakaś! A na końcu i tak się okazało, że Laczek się pomylił i to ZNOWU! Tylko, że jak to z babami bywa, ona nie powiedziała o co chodzi, on zapewne się nie domyśli, no i masz babo laczek. Ech.
    Ogólnie to cieszę się, że zdecydowałaś się wykroić niektóre szczegóły z tego rozdziału. I boję się, że w dwójeczce zaserwujesz nam marcowego Gołębia. xD W sumie to nawet śmiesznie by było.
    OKEJ. Ja domagam się nowego rozdziału tutaj jeszcze prze LGP. Ja wiem, że praca, że studia takie ciężkie, że sesja to po prostu nie da się udźwignąć, a trzeba jeszcze ciężko trenować, zarówno z Anią Lewandowską, jak i z butelką wódki, ale no... pisać trzeba! A lepiej pisz teraz, niż po LGP, bo wtedy to cholera wie jakie natchnienie Cię uderzy. If you know what I mean.
    Ściskaaaaaaaaaaam mocniutko i buziaczki posyłam.
    Twoja Emilka :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaaaaaaa! To jest takie prawdziwe (to znaczy - oczywiście, że tak zupełnie nie było. Przecież w MO nie sprzedają alkoholu w ogóle. Ani kropeleczki!) i takie NASZE, że mi uświadomiło, jak bardzo za Wami tęsknie i jak chcę już Wisłę!!! W dodatku wiem, że Sophie wygląda inaczej i chyba nie jest Polką (biorąc pod uwagę imię, chyba że ma nowoczesnych rodziców albo tak z angielska się blondasowi przedstawiła-chwila na wyobrażenie sobie Tandexa wymawiającego imię Zosia-aby było łatwiej. W sumie to zauważyłam, że z nim-tym Twoim, choć z prawdziwym chyba też-to naprawdę trzeba łatwo, bo inaczej się chłopak pogubi albo nie załapie aluzji) ale i tak czytając wyobrażałam ją sobie jako Ciebie (z różowymi końcówkami z Wisły :D). Także miałam takie małe, fajne combo ficka, rzeczywistości i wspomnień.
    Biorąc pod uwagę to utożsamienie Ciebie i Sophie, chyba nie dziwne, że praktycznie z miejsca ją polubiłam. Przyznam jednak po cichu, że chyba najbardziej skradła moje serce swoją nieporadnością. To chyba przez to, że sama jestem jedną wielką, chodzącą ciamajdą, wiec zawsze takie małe, ciapowate wpadki bohaterów mnie cieszą i budzą ogromną sympatię.
    Zastanawiam się tylko o co jej chodziło, że aż tak zareagowała na tę pomyłkę Laczka. Co oznaczało to, że ZNÓW się pomylił. Ehhh, w sumie jak tak o nim z tego rozdziału pomyślę, to nie trudno mi uwierzyć, że wcześniej też coś równie ciekawego odstawił. Tym bardziej, że Sophie nie wygląda na jakąś przewrażliwioną panienkę, która lubi strzelać fochy na prawo i lewo, a tutaj poleciał naprawdę spory foch. No więc Tandexiku przyznawaj się, coś ty chłopcze zmalował, co?
    No ale z całym szacuneczkiem dla głównej parki, moim ulubieńcem zdecydowanie był Kenciu :D Jego teksty i w ogóle jego relacja z Danielem była nieziemska. Ale momentami naprawdę miałam wrażenie, że on śledzi Tandeła, więc niech się blondas poważnie zastanowi nad tym zakazem zbliżania się. Tylko kto wtedy się będzie opiekował tym sierotem? Inni jakoś się nie kwapili.
    Dobra, ja się już przymykam, bo mam wrażenie, że zaczęłam pleść trzy po trzy, a ja chciałam przecież tylko powiedzieć, że uwielbiam ten rozdział/opowiadanie za to, że niesie tyle cudownym wspomnień, że jest mi tak bliskie i w dodatku napisane z niesamowitym humorem.
    Zabieram sobie wiec mój ulubiony cytat: "Alkoholowi Midasi z Bawarii, zapraszamy na łososia!" który sobie chyba wydrukuję i powieszę nad kuchnią :D Ciebie natomiast proszę o nowy rozdział wcześniej niż za kilka miesięcy, bo jestem bardzo ciekawa ponownego spotkania TiS.
    Buziaki :D

    OdpowiedzUsuń