24 stycznia 2016
nie proszę o drugą szansę,
nie krzyczę najgłośniej, jak potrafię.
daj mi powód, ale nie pozostawiaj wyboru,
bo znów popełnię ten sam błąd.
Kolejne pełne dezaprobaty spojrzenie
barmanki rzucone w kierunku moich zajmujących pół blatu torebek prezentowych i
kolejne moje wzruszenie ramion. Rany,
kobieto, wyluzuj. Co ja niby mam z tym zrobić? Wyrzucić? Wzdrygnąłem się z
przerażeniem. Doskonale słyszałem
przyjemne dla ucha dzwonienie szklanych butelek, kiedy kolejne osoby wręczały
mi prezenty. Pozbycie się ich byłoby marnotrawstwem, profanacją i rozbojem w
biały dzień! Czy tam w noc… No, nieważne, w Sapporo chyba jest już dzień, a za
tydzień będziemy w Sapporo, więc… W dodatku Stjernen to by mnie chyba
zapierdolił. Już zdążył przeliczyć ilość mojej urodzinowej wódki na dni libacji
alkoholowej z udziałem całej naszej kadry.
Głowa
bolała mnie coraz bardziej. Nie byłem pewien, czy to od ciągłego ukradkowego
zezowania w stronę drzwi wejściowych, czy też winowajcą było morze alkoholu,
które wypiłem, żeby jakoś umilić sobie oczekiwanie.
- Tandex!
Nagle
z jednej z sal wybiegł Kenneth i walnął mnie w plecy tak mocno, że omal nie
przekoziołkowałem przez bar. Miałem ochotę oddać mu trzy razy mocniej, ale
odpuściłem. Błyszczące oczy i głupkowaty uśmiech błąkający się po twarzy
wskazywały na to, że Gangnes opróżnił już niejedną szklankę wódki z Red Bullem
i mógł mieć problem z odróżnieniem przyjacielskiego gestu od próby zabójstwa.
-
Czego? – mruknąłem, pociągając kolejny łyk stojącego przede mną drinka.
Skrzywiłem się. Ohyda. Złożenie
zamówienia na cokolwiek nie było
najlepszym pomysłem.
- Gówna psiego – odparł
nieco urażony Kenneth. – Stary, urodziny masz! Chodź się zabawić, a nie
sterczysz tutaj jak kołek!
- Przecież się
bawię.
Uniosłem do góry szklankę z
drinkiem. Aż mną zatrzęsło z obrzydzenia na samą myśl, że znowu muszę się tego
napić. Ale cóż, twardym trzeba być, nie miętkim, a Gangnes nawet pijany w trzy
dupy był podejrzliwy. Zatem wziąłem duży haust, z trudem powstrzymując się od
przywrócenia na ten świat zawartości żołądka. Nie byłem jednak w stanie
zapanować nad grymasem, który pojawił się na mojej twarzy. Kenneth zmrużył
swoje i tak małe oczka.
- Czekasz na nią – bardziej
stwierdził niż zapytał.
- Na nikogo nie
czekam – skłamałem. – Chyba że masz na myśli barmankę, wtedy owszem. Muszę
zapić to świństwo wódką.
- Nie ściemniaj,
blondasie. – Walnąć mu pięścią, czy
którymś z klapków, które dostałem w prezencie? – Czekasz na tą całą Sonię…
- Sophie –
poprawiłem go automatycznie.
- No właśnie! –
wykrzyknął triumfalnie. – Czyli jednak czekasz!
A
niech cię Sepp wieszakiem zmierzy tak dokładnie jak jeszcze nigdy wcześniej,
Gangnes!
- Dobra, czekam – westchnąłem w
końcu. – I co?
- Jajco, kretynie.
– Przysięgam, jeszcze raz mnie obrazi i
walnę mu gonga. – Ona nie przyjdzie.
- Skąd ty to
możesz wiedzieć?
- Bo gdyby miała
przyjść, już dawno by to zrobiła – stwierdził tonem znawcy. – Sam przyznaj,
widziałeś, żeby przez ostatnią godzinę jakaś nowa laska wbiła do klubu?
- Na pewno coś ją
zatrzymało – upierałem się. Nie wyobrażałem sobie, żeby mogło być inaczej. –
Zawsze przychodziła.
Zawsze, czyli jeden raz. To znaczy
ja wcześniej byłem w Morskim Oku tylko raz. I ona też tam była. Z
rozczochranymi jasnymi włosami i rozbieganym spojrzeniem mocno podchmielonego
człowieka. Ubrana w czarną sukienkę z długim rękawem i ciężkie zimowe buty. To
właśnie przez te buty się poznaliśmy. Bo kiedy szła do toalety, potknęła się o
rozwiązaną sznurówkę, lądując na naszym stoliku i wylewając Velcie całe piwo.
Chory pojeb prawie ją za to zabił. Próbowała przepraszać go łamaną
angielszczyzną, ale na nic się to zdało. Żółwia udobruchać mogła tylko dycha na
nowy trunek, którą z bólem serca wyciągnąłem z portfela. A później okazało się,
że Sophie wcale nie musiała skorzystać z tej toalety tak pilnie. I tak
spędziliśmy sobie razem tę noc tańcząc, pijąc, tańcząc, pijąc, tańcząc, pijąc i
gadając nie pamiętam o czym, bo krótko po pierwszej urwał mi się film.
Później
widziałem ją chyba jeszcze na konkursie w Willingen, ale zanim zebrałem się na
odwagę, żeby podejść, zniknęła w tłumie innych dziennikarzy, którzy rzucili się
z dyktafonami na przechodzącego właśnie Stephana Lehye. Właściwie to nie wiem,
dlaczego tak się napalili na wywiad z nim. Koleś sklepał bulę tak hardo, że
wyprzedził tylko dwóch Szwajcarów, będących nielotami pierwszej kategorii…
No,
w każdym razie widziałem ją jeszcze ten jeden jedyny raz, bo na imprezie moją
uwagę całkowicie pochłonęła butelka Jagermeistera i pewna śliczna brunetka. A mimo to od tamtej pory nie potrafiłem
całkowicie wyrzucić jej ze swojej głowy. Nie to, żebym myślał o niej
nieustannie, miałem zbyt dużo spraw na głowie. Ale czasem gdzieś spomiędzy
nart, kartonów pełnych towaru do rozładowania i kocich kuwet do opróżnienia
wyglądała jej roześmiana twarz. I wtedy zawsze skopywałem skok, wydawałem klientowi
o sto koron reszty za dużo lub usiłowałem nakarmić kota sałatą.
-
A jak nie przyjdzie? – drążył temat Gangnes.
- Wtedy do was
dołączę.
- To lepiej się
pospiesz – poradził. – Wanki chciałby się z tobą napić, zanim zaliczy zgona, a to
nastąpi raczej prędzej niż później. Daję mu góra pół godziny!
Chciałem powiedzieć, że Andreas nie
jest jedyną osobą, której alkohol wkrótce odetnie kontakt ze światem, ale nie
zdążyłem, bo Gangnes zachichotał jak mała dziewczynka i szybko się oddalił. Po
drodze podrygiwał do jakiejś piosenki, którą, miałem wrażenie, już kiedyś
słyszałem, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Przez twe oczy, te oczy zielone oszalałem!
Czy jakoś tak… Możliwe, że puścili to w
zeszłym roku?
Gestem przywołałem barmankę i
zamówiłem kolejkę wódki. Właściwie to kolejki. Cztery od razu, żeby nie trzeba
było prosić ponownie. Wypiłem pierwszą i nawet się nie skrzywiłem. Po tej
słodkiej miksturze, którą zaserwowano mi poprzednio, czysta smakowała jak woda.
Tylko bardziej poniewierała. Po drugiej kolejce poczułem, że już niewiele mi
brakuje, żeby stopniem zapijaczenia dorównać Kennethowi. Spojrzałem na
pozostałe kieliszki. No i co tak na mnie
patrzycie? Przecież nie wypiję was wszystkich od razu, trzeba się szanować.
Najebany, ale zawsze elegancki!
I wtedy kątem oka dostrzegłem przy
drzwiach wejściowych blond czuprynę. Sophie!
Włosy sterczały jej we wszystkie strony, naelektryzowane przez wełnianą czapkę,
którą teraz ściskała w dłoni. Pilnujący wejścia ochroniarz chyba poprosił ją o
dowód, bo pospiesznie przeszukiwała torebkę. Błagam, nie uwierzę, że ktoś tutaj sprawdza dowody! Nie, patrząc na te
wszystkie kręcące się po klubie małolaty... Sophie chyba pomyślała to samo,
bo stojąc przy barze niemal słyszałem jej perlisty śmiech. No dobra, perlisty
to złe słowo. Prawdę mówiąc, śmiała się gorzej niż Żyła. I nawet moi kumple z
kadry zgodzili się, że w tej kwestii pasujemy do siebie idealnie.
W końcu wylegitymowała się przed
władzą najwyższą Morskiego Oka. Serce zaczęło walić mi jak młotem. Idzie tutaj! Zaraz tutaj przejdzie, już za
parę sekund… Kompletnie zignorowałem dwie na oko piętnastolatki, które
podbiegły prawdopodobnie po to, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe. Nie mam teraz czasu na pierdoły!
Była już w przejściu oddzielającym
jeden bar od drugiego. Wystarczyło, żeby zerknęła nieco bardziej w prawo i
musiałaby mnie dostrzec! Mógłbym wtedy uśmiechnąć się, pomachać, nie byłoby
opcji, żeby nie podeszła! Próbowałem przyciągnąć ją wzrokiem. No spójrz tutaj, do cholery!
Już myślałem, że mi się udało.
Widziałem, jak obraca głowę w moją stronę i wyobrażałem sobie, jak z radosnym
piskiem rzuca mi się w ramiona. Albo chociaż pyta co słychać… Jednak w tym
samym momencie podszedł do niej jakiś koleś, z którym zrobiła złoty interes,
zamieniając trzymaną w ręku puchową kurtkę na kufel pełen piwa. I tak o to obok
mnie nie przeszła jasnowłosa Sophie, tylko jej kolega, totalnie nie w moim
guście.
-
Czy to jest miłość, czy to jest olanie? – Nagle znikąd pojawił się Kenneth.
Odprowadził wzrokiem znikającą w jednej z sal Sophie, a później znów przeniósł
wzrok na mnie.
- Cały czas tutaj
byłeś? – zapytałem z nieukrywaną niechęcią.
- Żartujesz sobie?
Mam lepsze rzeczy do roboty niż zabawa w twoją przyzwoitkę – obruszył się. –
Akurat wracałem z kibelka i zobaczyłem, że jakaś nieprzystępna ta twoja
panienka…
- Liczysz na Nobla
za to haiku? – warknąłem. – Bo jeśli tak, to muszę cię zmartwić, w ofercie jest
tylko srogi wpierdol.
- No już, nie
złość się tak, blondasie. – W ostatniej chwili odtrąciłem jego rękę, którą
wyciągnął w kierunku moich włosów.
- Jeszcze raz mnie
tak nazwiesz, a odczujesz nagły brak tego, czego bardzo chcesz dzisiaj użyć.
- Nie strasz, nie
strasz, bo się… no – odparł, machnąwszy ręką. – Jeżeli chcesz znać moje zdanie,
to ona…
- Nie chcę znać
twojego zdania – przerwałem mu, po czym wychyliłem dwa pozostałe kieliszki i
zapiłem kennethowym drinkiem, w którym więcej było wódki niż energetyka. –
Chodź, bo alkohol nam się grzeje.
- I’M IN LOVE WITH THE COCO!
Co za szczęście, że zgubiliśmy
Stoeckla w drodze z Adamo. Przecież gdyby tylko zobaczył te nasze żałosne
podrygi, w trybie natychmiastowym zabrałby nas na salę gimnastyczną i kazał
wskakiwać na wielkie gumowe piłki,
dopóki nie uzyskalibyśmy satysfakcjonującego go wybicia. I nie stracili
wszystkich zębów, bo jakikolwiek zmysł równowagi zostawiliśmy chyba przy barze.
Stjernen z dziesięć razy wylądował na moich plecach, ale z drugiej strony gdyby
nie jego pomocne ramię, ja ze dwadzieścia leżałbym już na ziemi.
- HAPPY BIRTHDAY! – usłyszałem za
swoimi plecami. Właściwie to nie usłyszałem, ale jakieś otoczone koleżankami
dziewczę szarpnęło mnie za rękaw i gdy się odwróciłem odczytałem życzenia z
ruchu jej warg. Brawo, Tandex! Możesz
dopisać kolejny talent do swojej długiej listy!
- I’M BLOWIN’ MONEY FAST, NIGGA! –
odkrzyknąłem w odpowiedzi i wróciłem do naszego skocznego kółka, bo oto od baru
odkleił się Wanki i przyniósł ze sobą kilka piw, rozdając je ku zasadzie kto pierwszy ten lepszy.
Chyba po tej imprezie będziemy
musieli bardziej przykumplować się z Niemcami. Może i są wielkoludami, mają
długie szyje i krzaczaste brwi, a laski lecą na nich prawie tak bardzo jak na
nas, ale w gruncie rzeczy to dobre ziomki. No i, cholera, wszystko czego dotkną
zamienia się w alkohol! Alkoholowi Midasi
z Bawarii, zapraszamy na łososia!
Znowu ktoś szarpnął mnie za rękaw.
Szybko odszukałem wzrokiem Stjernena, ale ten właśnie wygłaszał jakąś mowę
pochwalną na cześć wankowej wspaniałomyślności. Czyli skoro to nie on postanowił
po raz kolejny użyć mojej ulubionej koszuli jako koła ratunkowego, to pewnie
czekały mnie kolejne życzenia urodzinowe. Wziąłem głęboki oddech, odwróciłem
się i mina natychmiast mi zrzedła. Zamiast urodziwej Polki ubranej w kusą sukienkę
zobaczyłem uchachaną mordę Gangnesa.
- Czego? – warknąłem.
- Nie wkurzaj się,
bo złość piękności szkodzi, a chyba chciałbyś teraz wyglądać jak najlepiej –
rzucił i skinął głową gdzieś w kierunku didżejki.
Nie musiałem zbyt długo wypatrywać
jej w tłumie. Laserowe światła odbijały się w jej złotych włosach, a ona sama
świdrowała mnie spojrzeniem tak intensywnie, że niemal czułem jak wwierca się w
moje ciało. Serio, aż coś skręciło mnie w żołądku.
Szybko przeczesałem grzywkę,
poprawiłem rozchełstaną koszulę i ignorując prychnięcie Kennetha ruszyłem w jej
kierunku. A nie było to wcale proste zadanie, bo ze stresu i nadmiernej ilości
alkoholu nogi plątały mi się tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Chyba nawet zaraz
po urodzeniu chodziłem zgrabniej niż w tamtej chwili.
- Cześć – rzuciłem, kiedy w końcu
zakończyłem moją zdającą się trwać godzinę wędrówkę.
- Hej – odparła
Sophie i uśmiechnęła się tak, że momentalnie poczułem się jak prawdziwy samiec
alfa. Rany, ona stresuje się jeszcze
bardziej niż ja! – Rozpoznałeś mnie…
- Noo… tak –
mruknąłem, marszcząc brwi. – Rozpoznałem. Dlaczego miałbym nie rozpoznać?
- Nie wiem, tak
tylko pomyślałam… - wzruszyła ramionami.
- No, to ten… -
wydukałem. Cholera jasna, Tandex, weź się
w garść! – Może zatańczymy?
- Nie.
Przez moment stałem jak wryty.
Czułem, jakby ktoś przywalił mi patelnią w twarz. Czy ona mi właśnie odmówiła? Czy przed momentem pierwszy raz w życiu
dziewczyna dała mi kosza? Sophie musiała zauważyć moją konsternację, bo
zaczerwieniła się i dodała:
- To znaczy… nie teraz. Najpierw
chciałabym się czegoś napić.
- Aha – odparłem.
- No to ten… -
Ledwo ją słyszałem przez tą rozsadzającą bębenki w uszach muzykę. – To idę.
- To idź.
- To idę.
- Poczekam tutaj
na ciebie.
Sophie skinęła głową. Chwilę stała
jeszcze w miejscu i wpatrywała się we mnie, a potem obróciła się na pięcie i zaczęła
przeciskać się przez tłum. Ledwo straciłem ją z oczu, a już pojawił się przy
mnie Kenneth, uśmiechając się złośliwie.
- Co, olała cię? – zarechotał.
- Nie – odparłem,
próbując dostrzec przy barze jej blond czuprynę. – Powiedziała, że idzie się
czegoś napić.
Gangnes parsknął śmiechem.
Spojrzałem na niego spod uniesionych brwi, a on w odpowiedzi uderzył się
otwartą dłonią w czoło. Właściwie to mnie wyręczył.
- Powiedz mi, Danny, ty jeszcze
nigdy nie miałeś dziewczyny, prawda? – zapytał.
- A co cię to
obchodzi?
- Nie miałeś,
prawda?
- No nie –
przyznałem. – Ale co z tego? Miałem wiele panienek i…
- To widać.
Otworzyłem szeroko oczy i uniosłem
ręce w geście, który oznaczał, że totalnie nie miałem pojęcia o czym on
pieprzył.
- Stary, jeżeli kobieta mówi ci, że
chce się czegoś napić, to powinieneś osobiście zaprowadzić ją do baru i
postawić najdroższego drinka w karcie!
- A od kiedy ty
się tak znasz na damsko-męskich sprawach? – zapytałem, marszcząc brwi.
- Bo ja mam coś,
czego nie masz ty – odparł i dumnie wypiął pierś.
- Krzywy zgryz?
- Dziewczynę,
ciołku! – warknął Gangnes. – Ja mam DZIE-WCZY-NĘ! A ty kudłatego kota-olbrzyma.
Miał rację. I z kotem i z
dziewczyną. Wszak Stine wytrzymuje z nim już naprawdę długi czas…
-
Dobra, niech będzie, że trochę się znasz… - przyznałem w końcu. – Zatem teraz
powinienem…
- …iść do niej i
rzucić hajsem – dokończył, po czym złapał mnie za ramiona i popchnął w stronę
baru. – No już!
Ciała wokół mnie wirowały, wirował
też obraz przed moimi oczami. Schodząc z parkietu potknąłem się o stopnie,
których nie zauważyłem w tych ciemnościach. Od
jutra abstynencja, bo jak tak dalej pójdzie, to nabawię się kurzej ślepoty.
Wystarczy, że mam lęk wysokości. Nie mogę być drugim Murańką.
Mrużąc oczy, rozejrzałem się wokoło,
bo po raz drugi tej nocy Sophie zniknęła mi z zasięgu wzroku. Niby nie była
karłem, bo Fannemela przewyższała prawie o głowę, ale w tłum potrafiła się
wtopić jak nikt inny. W końcu jednak dostrzegłem przy barze jej jasne włosy.
Poprawiłem więc swoje i ruszyłem przed siebie krokiem na tyle równym i
stanowczym, na ile pozwalał mi mój stan.
- Na co masz ochotę? – zapytałem,
zachodząc ją od tyłu.
Dziewczyna nie reagowała, tak jakby
w ogóle nie usłyszała mojego pytania. Może to i dobrze, bo nagle przypomniałem
sobie złotą radę Kennetha.
- Czekaj, nic nie mów –
zreflektowałem się, po czym rzuciłem do stojącej za kontuarem kobiety: -
Najdroższego drinka w karcie poproszę! Dwa razy!
Wygrzebałem z kieszeni pomięty zielony
banknot i podałem go barmance, zastanawiając się, czy mi starczy, czy też będę
musiał biec do chłopaków i prosić o pożyczkę. Nie spojrzała na mnie
wyczekująco, więc chyba starczyło. Ruchem głowy pokazałem jej, żeby nie
wydawała reszty i zerknąłem na Sophie.
-
Dlaczego tak późno przyszłaś? – zapytałem. – Impreza trwa w najlepsze od
jakichś dwóch godzin.
Cisza.
Co jest?
-
Na długo zostajesz w Zakopanem? – ponowiłem próbę nawiązania kontaktu.
Nadal
brak odpowiedzi. Nigdy nie zrozumiem
kobiet.
Barmanka podała mi drinki. Jednego z
nich podsunąłem Sophie, która w końcu odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała
na mnie spod zmarszczonych brwi. Przez moment zastanawiałem się, o co chodzi.
Może nie lubiła akurat tego drinka? Soku? Wódki? Gdy wtem… Faen!* Nagle zrozumiałem, dlaczego Sophie nie reagowała na moje
próby podjęcia rozmowy. Okazało się, że siedząca przede mną Sophie… to nie
Sophie! A jakby tego było mało, prawdziwa Sophie znalazła się tuż obok mnie z
piwem w dłoni i jedynym znanym mi polskim słowem na ustach. Ta to ma wyczucie.
- Kurwa! – powtórzyła i odwróciła
się na pięcie, znowu znikając w tłumie.
- Sorki, to jednak
nie dla ciebie – mruknąłem w kierunku zdezorientowanej blondynki przy barze i
zabrałem jej drinka.
Nienawidzę
jej! Nienawidzę siebie! I mojego pieprzonego quasi-kumpla Kennetha też
nienawidzę! Jeszcze raz zakląłem pod nosem i pobiegłem na poszukiwania,
czując jak wyparowuje ze mnie cały alkohol.
- Sophie! – krzyknąłem, widząc ją
idącą w kierunku drzwi. – Co ty robisz?
- Wychodzę –
odparła, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem.
- Oszalałaś? –
Odstawiłem drinki na blat i próbowałem wyrwać jej kurtkę z rąk. Bezskutecznie. –
Przecież dopiero przyszłaś!
Z zaciętym wyrazem twarzy zakładała
czapkę, szalik, wsuwała ręce w rękawy puchówki, a ja stałem i patrzyłem na nią,
nie mogąc nic zrobić.
- Sophie, o co chodzi? – jęknąłem. –
O tą dziewczynę przy barze? Ja tylko… pomyliłem się. Nie bądź o nią zazdrosna.
- W zeszłym roku
też się pomyliłeś – warknęła i tak zamaszyście przełożyła przez głowę pasek od
torebki, że wytrąciła przechodzącemu obok facetowi piwo z ręki. Już otwierał
usta, żeby zapewne zjechać ją od góry do dołu, ale szybko wcisnąłem mu w dłoń
ostatnią znalezioną w kieszeni dychę i popchnąłem w stronę baru. Chyba mam deja vu. – I nie jestem o
nikogo zazdrosna, rozumiesz? Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
I wyszła.
- Co jest?
Rany, znowu Kenneth. Czy on mnie śledzi? Na urodziny sprawię mu sądowy zakaz zbliżania się. Jednak ostatecznie
zamiast złamać mu nos, wypiłem na raz jednego drinka, potem drugiego i
westchnąłem ciężko.
- Stary, zjebałem.
* faen! – po norwesku ‘kurwa!’
_______________________________________
niektórzy na ochłodę jedzą lody, inni piją zimne piwo,
a ja serwuję styczniowy rozdział. właściwie to rozdział jest lutowy, bo wtedy
zaczęłam go pisać, ale akcja dzieje się w styczniu, więc... no ten. jeżeli ktoś
nie pamięta imprezy w MO, to dobrze, jeśli komuś się wydaje, że pamięta, to
tylko mu się wydaje, a jeżeli kogoś tam nie było, to niech wie, że to nie
wyglądało tak jak w tym opowiadaniu! był zakaz spożywania alkoholu, wszyscy
chodzili trzeźwi i w ogóle kulturka.
nie mam pojęcia, kiedy pojawi się dwójka. tak jak
pisałam wcześniej, powyższą część męczyłam od lutego. coś tam napisałam, potem
nie zaglądałam do niej tygodniami, potem znów coś dopisałam, potem znów nie
zaglądałam, aż w końcu coś mnie tchnęło, więc dokończyłam i wrzucam. także nie
wiem co, kiedy i jak, ale przyznam, że bardzo bym chciała przed lipcowym LGP w
Wiśle.
do napisania,
aśka.
Zamiast uczyć się do Olgi na jej super-truper egzamin, przylatuję do Ciebie na moim gołębiu, bo razi mnie ta pustka pod rozdziałem. Cóż, albo ludzie chcą wyprzeć tę noc z pamięci, albo jej zajebistość niektórych powaliła do tego stopnia, że nie są w stanie nawet jej skomentować.
OdpowiedzUsuńTo w sumie zrozumiałe.
Także tak, poziom najebania się zgadza. I to bardzo mocno. Niestety (a może i stety). Anyway, ja ich takich lubię o wiele mocniej, niż trzeźwych. No taki Kencio! Tutaj totaaaaalnie mnie w sobie rozkochał za te swoje pijackie mądrości, "pojawiam się i znikam i znikam i znikam" i za to, że jest taki S U P E R. Bo to Kenczi. Ale to, jak on siedział wręcz na danielowej dupie zrobiło całkowicie czytanie tego rozdziału. No ale kto, jak nie on? Reszta była zbyt, EKHM, zajęta.
Ja powiem tak: Danny 100% Heartbreaker. Snapy nie kłamio, tylko, że w tym przypadku on breaks nie tylko czyjeś heart, ale swoje raczej też. No bo wodzi za panną oczami, czeka na nią, szmery-bajery uskutecznia (swoją drogą ja pierdolę), a ona co? Niedostępna jakaś! A na końcu i tak się okazało, że Laczek się pomylił i to ZNOWU! Tylko, że jak to z babami bywa, ona nie powiedziała o co chodzi, on zapewne się nie domyśli, no i masz babo laczek. Ech.
Ogólnie to cieszę się, że zdecydowałaś się wykroić niektóre szczegóły z tego rozdziału. I boję się, że w dwójeczce zaserwujesz nam marcowego Gołębia. xD W sumie to nawet śmiesznie by było.
OKEJ. Ja domagam się nowego rozdziału tutaj jeszcze prze LGP. Ja wiem, że praca, że studia takie ciężkie, że sesja to po prostu nie da się udźwignąć, a trzeba jeszcze ciężko trenować, zarówno z Anią Lewandowską, jak i z butelką wódki, ale no... pisać trzeba! A lepiej pisz teraz, niż po LGP, bo wtedy to cholera wie jakie natchnienie Cię uderzy. If you know what I mean.
Ściskaaaaaaaaaaam mocniutko i buziaczki posyłam.
Twoja Emilka :3
Aaaaaaaaaa! To jest takie prawdziwe (to znaczy - oczywiście, że tak zupełnie nie było. Przecież w MO nie sprzedają alkoholu w ogóle. Ani kropeleczki!) i takie NASZE, że mi uświadomiło, jak bardzo za Wami tęsknie i jak chcę już Wisłę!!! W dodatku wiem, że Sophie wygląda inaczej i chyba nie jest Polką (biorąc pod uwagę imię, chyba że ma nowoczesnych rodziców albo tak z angielska się blondasowi przedstawiła-chwila na wyobrażenie sobie Tandexa wymawiającego imię Zosia-aby było łatwiej. W sumie to zauważyłam, że z nim-tym Twoim, choć z prawdziwym chyba też-to naprawdę trzeba łatwo, bo inaczej się chłopak pogubi albo nie załapie aluzji) ale i tak czytając wyobrażałam ją sobie jako Ciebie (z różowymi końcówkami z Wisły :D). Także miałam takie małe, fajne combo ficka, rzeczywistości i wspomnień.
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę to utożsamienie Ciebie i Sophie, chyba nie dziwne, że praktycznie z miejsca ją polubiłam. Przyznam jednak po cichu, że chyba najbardziej skradła moje serce swoją nieporadnością. To chyba przez to, że sama jestem jedną wielką, chodzącą ciamajdą, wiec zawsze takie małe, ciapowate wpadki bohaterów mnie cieszą i budzą ogromną sympatię.
Zastanawiam się tylko o co jej chodziło, że aż tak zareagowała na tę pomyłkę Laczka. Co oznaczało to, że ZNÓW się pomylił. Ehhh, w sumie jak tak o nim z tego rozdziału pomyślę, to nie trudno mi uwierzyć, że wcześniej też coś równie ciekawego odstawił. Tym bardziej, że Sophie nie wygląda na jakąś przewrażliwioną panienkę, która lubi strzelać fochy na prawo i lewo, a tutaj poleciał naprawdę spory foch. No więc Tandexiku przyznawaj się, coś ty chłopcze zmalował, co?
No ale z całym szacuneczkiem dla głównej parki, moim ulubieńcem zdecydowanie był Kenciu :D Jego teksty i w ogóle jego relacja z Danielem była nieziemska. Ale momentami naprawdę miałam wrażenie, że on śledzi Tandeła, więc niech się blondas poważnie zastanowi nad tym zakazem zbliżania się. Tylko kto wtedy się będzie opiekował tym sierotem? Inni jakoś się nie kwapili.
Dobra, ja się już przymykam, bo mam wrażenie, że zaczęłam pleść trzy po trzy, a ja chciałam przecież tylko powiedzieć, że uwielbiam ten rozdział/opowiadanie za to, że niesie tyle cudownym wspomnień, że jest mi tak bliskie i w dodatku napisane z niesamowitym humorem.
Zabieram sobie wiec mój ulubiony cytat: "Alkoholowi Midasi z Bawarii, zapraszamy na łososia!" który sobie chyba wydrukuję i powieszę nad kuchnią :D Ciebie natomiast proszę o nowy rozdział wcześniej niż za kilka miesięcy, bo jestem bardzo ciekawa ponownego spotkania TiS.
Buziaki :D